Filmy \ Kronika wypadków miłosnych
- ReżyseriaAndrzej Wajda
- ScenariuszTadeusz Konwicki
- ZdjęciaEdward Kłosiński
- ScenografiaJanusz Sosnowski, Barbara Nowak
- MuzykaWojciech Kilar
- ObsadaPaulina Młynarska, Piotr Wawrzyńczak, Magdalena Wójcik, Bernadetta Machała, Dariusz Dobkowski, Jarosław Gruda, Joanna Szczepkowska, Gabriela Kownacka, Krystyna Zachwatowicz, Bohdana Majda, Adrianna Godlewska, Marian Opania, Leonard Pietraszak, Tadeusz Łomnicki, Tadeusz Konwicki
Produkcja: Polska | Czas trwania: 114 min. | Producent: Studio Filmowe Perspektywa | Premiera: 1985
Po „Człowieku z żelaza”, który był wyznaniem wiary w „Solidarność”, jedyna szansa na realizację przez Andrzeja Wajdę kolejnego filmu w kraju, wiązała się z porzuceniem tematów politycznych. Na „schronienie, gdzie mógłby odnaleźć siebie samego”, reżyser wybrał „Kronikę wypadków miłosnych” Tadeusza Konwickiego. Wybitny pisarz nie tylko podjął się pracy nad scenariuszem adaptacji, ale również wcielił się w rolę Nieznajomego-Ducha. Kreowana przez niego postać wraca do swojej młodzieńczej przeszłości, ale stale się w niej gubi, nie pamiętając, co i kiedy dokładnie miało miejsce. To, co wie na pewno, to że „już nie ma krainy mego dzieciństwa. Ona drzemie jeszcze we mnie i razem ze mną rozsypie się w proch” – te słowa pojawiają się w finale opowieści.
Krainą lat dziecinnych jest skąpane w słońcu i tonące w zieleni międzywojenne, wielokulturowe Wilno. Dwójka gimnazjalistów – Alina (Paulina Młynarska) i Witek (Piotr Wawrzyńczak), przeżywa tu pierwszą intensywną miłość. Zapatrzeni w siebie nie są w stanie dostrzec oznak zbliżającej się wojny oraz zagłady świata, takiego jaki dany im było do tej pory poznać. Zresztą nie tylko oni pozostają niewrażliwi na zapowiedzi katastrofy: „Wiosna. Jeszcze jedna wiosna. Do tego taka jakaś nijaka, bo i rok zwykły. Tysiąc dziewięćset trzydziesty dziewiąty. Zupełnie nie do zapamiętania” – mówi jedna z sióstr Puciatówien, u których grupka przyjaciół spędza leniwe popołudnia i wieczory.
„Niestety, władze kinematografii złośliwie zabroniły mi robienia zdjęć na Litwie, pomimo tego, że inne polskie filmy w tym samym czasie uzyskały taką zgodę. Zostałem więc zmuszony do żmudnej rekonstrukcji kraju dzieciństwa w wielu odległych od siebie miejscach. Od Warszawy, poprzez Przemyśl i Kazimierz nad Wisłą, aż do Drohiczyna” – wspominał Andrzej Wajda.
Przemyśl w roli Wilna (widzimy na ekranie między innymi dworzec kolejowy, ulicę Zamkową i Katedralną) zobrazował po mistrzowsku Edward Kłosiński, autor zdjęć do ponad 40 polskich filmów fabularnych.
Wybierając „Kronikę wypadków miłosnych”, Wajda miał pomysł podwójny. Po pierwsze, dostrzegł w jej fabule szansę prywatnej, osobistej wypowiedzi o swoim dzieciństwie w Suwałkach, o świecie, który bezpowrotnie odszedł, a zatem – w pewnym sensie – szansę nakręcenia poprawionej wersji „Lotnej”, o której marzył. Po drugie, zorientował się, że ten prywatny mit będzie można przekształcić w mityczne wyobrażenie zbiorowości: o szczęśliwym dzieciństwie umieszczonym gdzieś tam, w kresowym świecie Pana Tadeusza. Więcej – że właśnie w ponurych czasach połowy lat 80., po stanie wojennym, ten zbiorowy mit może się okazać dla widowni wartościową propozycją: azyl wyobraźni pomoże przeczekać zły czas.
Lubelski Tadeusz, Wajda. Portret mistrza w kilku odsłonach, Wrocław, Wydawnictwo Dolnośląskie, 2006, s. 277.
W tamtych czasach Litwa była nieokreślonym obszarem geograficznym, niejasną formacją etniczną, niezdefiniowaną sferą kulturową. W tamtych czasach Litwa była gwałtowną letnią burzą albo może raczej wnętrzem wygasającego wulkanu, który umierał w ostatnich spazmach. Litwa była wtedy wielkim zachodzącym słońcem, co zostawia po sobie smugi dziwnie pięknych świateł i resztki dogasającej tęczy.
Tadeusz Konwicki, „Kronika wypadków miłosnych"
Szukaliśmy pewnego klucza wizualnego w starych fotografiach (…). Ani Andrzej Wajda, ani tym bardziej ja, nigdy w życiu nie byliśmy na Wileńszczyźnie. Mogliśmy oprzeć się jedynie na świadectwach fotograficznych i malarstwie (…). Prawdopodobnie student w szkole filmowej dostałby dwóję za niewłaściwy balans wnętrza z plenerem, ale ja specjalnie, wbrew potocznym regułom, pracując we wnętrzu, rozświetlałem plener aż do granic czytelności (…) chodziło mi o to, żeby obraz nie był w oczywisty sposób zdefiniowany, ale by było coś w nim nieuchwytnego, coś, co sprawia, że raczej domyślamy się materii, niż ją widzimy.”
Michalak Bartosz, Wajda, Kronika wypadków filmowych, Kraków, Wydawnictwo MG, 2016, s. 212-213.
„Kronika wypadków miłosnych", choć było wiadomo, że ukończona, nie wchodziła na ekrany przez całą pierwszą połowę 1986 roku. Premierę wyznaczono na listopad, a do pierwszego publicznego pokazu filmu miało dojść we wrześniu, podczas Festiwalu w Gdańsku (rok później przeniesionego do Gdyni). Wszystkie te terminy były jednak nie do końca wiarygodne, chodziło przecież o adaptację dzieła pisarza od dziesięciu lat publikującego w podziemiu (choć akurat Nowy świat i okolice Konwicki wydał właśnie znów w Czytelniku) i o reżysera, który od stanu wojennego również znajdował się na indeksie (…). Impreza toczyła się leniwie. Niektóre pozycje wypadały z programu, jedne filmy były przedstawiane przez swoich twórców, inne nie. Kronika wypadków miłosnych miała być wyświetlona pod sam koniec festiwalu, poza konkursem. Pojawiały się jednak pogłoski, że nie jest pewne, czy dotrze, i że sam Wajda być może nie dojedzie, co – biorąc pod uwagę to, jak był wówczas przez czynniki oficjalne traktowany, i warunki ogólnego marazmu – nie zdziwiłoby nikogo. Tymczasem nie tylko projekcja odbyła się normalnie, nie tylko przybył sam Wajda, ale wraz z nim dosłownie cała ekipa, której prezentacja przez reżysera wypadła jak obrazek z innego świata: z jakiejś wyżej stojącej cywilizacji, w której ludzie są życzliwie uśmiechnięci, eleganccy, punktualni, nienaganni. Czuło się, że to się dzieje dla widowni, czyli dla nas, ponad głowami nieważnych „oficjalnych czynników”. Wajda zdołał wydobyć od swojej ekipy (…) apel skierowany do nas: tacy właśnie mamy być i tak mamy szanować się nawzajem, ponieważ „ich” czas jest policzony i to od nas zależy, jak sami zorganizujemy się w przyszłości. To wszystko było oczywiście niesformułowane, ale dawało się odczytać.
Lubelski Tadeusz, Wajda. Portret mistrza w kilku odsłonach, Wrocław, Wydawnictwo Dolnośląskie, 2006, s. 282-283.
Związki Andrzeja Wajdy z Przemyślem
Może to uśmiech losu, że o idealnej młodzieńczej miłości Andrzej Wajda mógł opowiedzieć korzystając z lokacji przemyskich. Wszak to właśnie w tym mieście, w maju 1925 roku, wzięli ślub jego rodzice – Aniela Białowąs oraz Jakub Wajda. Aniela była zresztą rodowitą przemyślanką, urodziła się w 1901 roku w rodzinie urzędnika pracującego w instytucjach austriackich – Ignacego Białowąsa. Matka Wajdy ukończyła w Przemyślu seminarium nauczycielskie, a następnie była nauczycielką w szkole powszechnej w Bóbrce pod Krosnem. Państwo Wajdowie nie mieszkali w Przemyślu długo, wkrótce po ślubie przenieśli się do Suwałk, gdzie stacjonował 41. Pułk Piechoty, w którym Jakub Wajda służył jako dowódca plutonu artylerii.